środa, 18 kwietnia 2012

Pewną epidemiolożkę Susan i kucharza Michaela połączy płomienny romans. Gdy powoli będą się w sobie zakochiwać na świecie pojawi się tajemniczy wirus, przez którego ludzie zaczną po kolei tracić zmysły...

Niespodziewana epidemia we współczesnym świecie i jak to często bywa w takowych filmach oczywiście nie da się odnaleźć źródła wirusa, a tym bardziej zacząć go leczyć... Do tego dochodzi wątek miłosny, z którego i tak nic nie rozumiemy. Podsumowując: siedzimy i właściwie nie wiemy o co chodzi, a po scenach, w których ludzie jedzą mydło w kostce i kwiatki uświadamiamy sobie, że jednak jesteśmy normalni. Nie wnikając w to co ,,reżyser miał na myśli'' uważam, że chciał ukazać dramat epidemii i nie mogę doszukać się w tym żadnej przenośni. Pomysł stworzenia takiego filmu bardzo przypadł mi do gustu. Każdą utratę zmysłu poprzedza atak, który mnie jednak bawi, ponieważ przypomina on trochę PMS z tym wyjątkiem, że tutaj także mężczyźni go przeżywają. Utrata zmysłów... chyba nikt z nas nie zastanawiał się wcześniej jako to jest nagle stracić smak, słuch czy wzrok. Jednak reżyserowi udało się stworzyć ten klimat ,,co by było gdyby...'' i w pewnym momencie stajemy się wyjątkowo empatyczni w stosunku do postaci i rozumiemy ich dramat. Ta panika wywołana utratą jednego ze zmysłów początkowo obfitowała w łzy, krzyk i desperacką próbę odzyskania go, jednak - co jest dla mnie bardzo dziwne - ludzie szybko przystosowali się i pogodzili z tym faktem. Jak z rolami poradzili sobie aktorzy? Eva Green w roli Susan, według mnie bardziej przyciągała urodą i swoim podobieństwem do Anne Hathaway, ale oceniam jej kreację za udaną tak jak i Ewana McGregora, który wcielił się w Michaela. Zakończenie może mnie nie zachwyciło, ale wybroniło się, ponieważ rzadko kiedy filmy o takiej tematyce kończą się w sposób godny dzieła. Kończąc - polecam czy nie polecam? Dla zdesperowanych i fanów takiej tematyki oraz melancholijnego nastroju - jak najbardziej, dla reszty zwyczajnie nie.



0 komentarze :

Prześlij komentarz