piątek, 4 stycznia 2013

Dawno temu, przed "Bękartami wojny", "Grindhousem", "Kill Billem", "Pulp Fiction", na początku kariery reżyserskiej Quentina Tarantino, w 1992 r., powstały "Wściekłe psy". Film uważany jest za debiut wizjonera kina gangsterskiego i stanowi pewnego rodzaju preludium do kultowego "Pulp Fiction", wydanego dwa lata później.
Dzieło opowiada historię kilku gangsterów, różnobarwnych tak jak ich pseudonimy: Pana Białego, Pana Blondyna, Pana Pomarańczowego, Pana Różowego, Pana Brązowego oraz Pana Niebieskiego, których zleceniodawcami są Joe Cabot i jego syn Eddie. Panowie uwikłani są w sprawę wspólnego napadu na sklep jubilerski. Akcja jednak kończy się niepowodzeniem, a partnerzy odkrywają, że jeden z nich doniósł policji. Mężczyźni nieufnie do siebie nastawieni starają się odkryć donosiciela.

Film zawiera wszystkie, typowe dla Quentina elementy:
  Genialny, czarny humor, choćby interpretacja przez Tarantino piosenki "Like A Virgin" Madonny, kłótnia o pseudonimy, a także cała masa przekleństw, będąca elementem jego epickości.
  Gwiazdorska, utalentowana obsada: Harvey Keitel (Pan Biały) odgrywa pomocnego i litościwego mężczyznę, Michael Madsen (Pan Blondyn) gangstera o psychicznych zapędach, Steve Buscemi (Pan Różowy) charyzmatyczną (i moją ulubioną) postać, a Tim Roth (Pan Pomarańczowy) odgrywa rolę ofiary. Quentin Tarantino (Pan Brązowy) i Edward Bunker (Pan Niebieski) nie pojawiają zbyt często w filmie i właściwie niewiele o nich można się dowiedzieć. Chris Penn wciela się w Eddiego Cabota, w Joea natomiast Lawrence Tierney, a w przetrzymywanego policjanta Marvina, Kirk Baltz.
Akcja toczy się na obszarze - zaledwie - kilku miejsc. Choć na próżno szukać tu strzelanek i rozmachu, to pojawiają się za to litry, uwielbianej przez Quentina, krwi. Owa prostota i skromność w tworzeniu naprawdę mnie urzekła. Moją ulubioną sztuczką Tarantino jest umiejętne mieszanie ze sobą wątków z przeszłości i teraźniejszości, które łączą się w spójną całość: to, co zazwyczaj powinno być na początku, zostaje ukazane tuż przed napisami końcowymi.
  Widoczna inspiracja kinem klasy B, a szczególnie ulicznym tonem, w którym utrzymane są dialogi ma swoich sympatyków i przeciwników. Podchodząc z odpowiednim dystansem należę do pierwszej grupy.
  Klimatyczna, nastrojowa i przede wszystkim bardzo dobra muzyka - naprawdę cenię sobie soundtracki z filmów Tarantino.

Nad oceną można się spierać, ponieważ "Pulp Fiction" jest urozmaiconą, dokładnie przemyślną wersją "Wściekłych psów" pod każdym szczegółem: fabuły, muzyki czy obsady - dlatego wypada w tym zestawieniu lepiej. Staram się nie zapominać o wyznaczonych przez Quentina standardach i korzeniach (co za geniusz - stworzyć z klasyka klasyk...), dlatego stawiam je z uśmiechem i uwielbieniem na jednej półce, zaraz obok siebie.


1 komentarze :

  1. Coś wspaniałego, Uwielbiam Tarantino i jego filmy, po prostu ten klimat coś pięknego. Oczywiście również nie mogę się doczekać nowego dzieła 'Django' i na pewno wybiorę się do kina!!!

    OdpowiedzUsuń