poniedziałek, 7 stycznia 2013

"W drodze" jest ekranizacją powieści Jacka Kerouaca o takim samym tytule. Do przeniesienia historii na duże ekrany przymierzano się wiele razy, jednak ostatecznie podjął się tego Walter Salles ze scenarzystą Josem Rivera w 2012 r.
Obraz opowiada o młodym choć nienatchnionym pisarzu Salu Paradise, jego przyjacielu Deanie Moriarty oraz dziewczynie Marylou, którzy ruszają w podróż po Ameryce. Dla Sala będzie to niesamowita przygoda, która zmieni jego życie.

Piękna historia, świetny scenariusz dla prawdziwie wyzwolonych ludzi, jednak... coś poszło nie tak, bo film nie jest kojący ani dla ducha, ani dla oka. Na pewno wpływ na to miała chaotycznie opowiedziana przygoda, która chyba za bardzo oddawała charakter swobody artystycznej pokolenia beatników. Kompletnie nie podoba mi się perspektywa oglądania filmu, w którym większość ujęć jest przerywana, bądź kiedy kamera skacze. Reżyserując dzieło, ważne jest, aby podzielić historię na ujęcia, które można ze sobą połączyć. "W drodze" uzyskano efekt raczej samych "dokrętek" niż płynnego obrazu. Salles nie dał się także ponieść wyobraźni, bo choć bohaterzy przemierzają prawie cały kraj, trudno tu znaleźć ciekawe czy inspirujące widoki, które mogłyby wynagrodzić nudę tej formy kina drogi.
Dla równowagi warto napisać coś pozytywnego. Bardzo dobrze oddano klimat lat .50, szczególnie jeśli chodzi o modę - bluzki z kołnierzykami, dopasowane w talii spódniczki i makijaż - usta w odcieniach czerwieni i delikatne podkreślenie oka. Korzystny dla dzieła okazał się także soundtrack, ze wspaniałymi, klimatycznymi kompozycjami, za które odpowiada Gustavo Santaolalla.

Głównego bohatera Sala Paradise'a, który wydaje się być drugoplanowym, odgrywa Sam Riley. Aktor jest mało charyzmatyczny, a cała postać pozostaje nieodgadniona. Niezbyt utalentowany, występujący z jedną miną Garrett Hedlund wciela się w Deana Moriarty'ego. Historia tego człowieka zagmatwana jest niczym życie w "Modzie na sukces". Mężczyzna o nieokreślonej orientacji, niestały w uczuciach, a przy tym jego charakter wydaje się być gorszy niż humory marudnej kobiety. Jedynego ratunku można się spodziewać ze strony Kristen Stewart. Brudna, niechlujna i szalona Marylou od razu kojarzy się ze stylem aktorki. Trzeba przyznać, że naprawdę ciekawie się prezentowała, a jej taniec na jednej z potańcówek - moja ulubiona scena z filmu - w żadnym innym ujęciu nie ma tyle zmysłowości!

Poruszono też bardzo interesującą tematykę - o wyzwoleniu, natchnieniu, przyjaźniach na zawsze i miłości, która może się objawiać w różnych formach. Poza tym, po filmie zamiast nonkonformistycznego indywidualizmu podejścia Beat Generation można się spodziewać tylko... nudy. Realizatorzy nie rozumieją bohaterów, nie budują oryginalnych porterów z ich zarysów. "W drodze" za to niesamowicie się dłuży, a fenomenem kina drogi jest uniknięcie tego efektu. Całość niejadalna i niespójna, ale wszystko co powyżej opisałam wygląda jak celowy, nieudany i niezrozumiały dla mnie zamysł artystyczny.



2 komentarze :

  1. Książka zajmuje poczytne miejsce w historii literatury, myślę, że warto ją poznać i wyrobić sobie na jej temat opinię, nawet jeśli ekranizacja nie przypadła ci do gustu. Zresztą, wydaje mi się, że film był kręcony mimo wszystko z myślą o ludziach mających jakie takie pojęcie o Beat Generation, świadomych, że pytania "gdzie? skąd? dokąd?" i odpowiedzi na nie nie są tak naprawdę istotne.
    Pozdrawiam i zachęcam do zainteresowania się literaturą bitników, wydaje mi się, że jest tego warta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak najbardziej zgadzam się z recenzją. Dla mnie totalnie nie udana produkcja.

    OdpowiedzUsuń