poniedziałek, 14 stycznia 2013





Wyczekiwany przeze mnie i wszystkich fanów Quentina Tarantino - "Django", nadchodzi. O świetności dzieła świadczą pozytywne komentarze widzów, jak i krytyków. Jedno jest pewne - nie można obok niego przejść obojętnie. Czy "Django'' trzyma poziom poprzednich dzieł reżysera? Czy jest arcydziełem, wyjątkową perełką w tak wyśmienitej filmografii Tarantino?
Na dwa lata przed wojną secesyjną łowca głów - Dr King Schultz wykupuje z niewoli czarnoskórego Django, który ma mu pomóc w schwytaniu przestępców Brittle. Po całej akcji, tytułowy bohater pragnie odnaleźć swoją żonę Broomhildę. Udają się zatem z intrygą do bezlitosnego Calvina Candiego, aby odbić zniewoloną kobietę.



Trzeba przyznać, że z każdym kolejnym filmem można zauważyć jak bardzo Quentin się zmienia. Nie jest to kwestia przejścia na złą stronę mocy, ale raczej chęć rozwinięcia się. Gdy oglądam "Bękarty wojny'' czy opisywane "Django'' widzę długie, przemyślane w każdym szczególe historie, które zmieniają powszechne poglądy i obalają stereotypy. Tak oto w pierwszym z nich widzimy odwet żydów na nazistów, a w drugim jak czarnoskóry niewolnik przechodzi do pierwszej ligi i wydaje ostateczny wyrok niejednemu białemu osobnikowi. Quentinowskie fantazje jak widać poruszają ważny, społeczny problem. Cieszę się, że w typowo rozrywkowym obrazie można (nie)świadomie przekazać aktualne, znaczące treści.
Przyznam również, że historia jest naprawdę wciągająca i ciekawa, jednak o połowę za długa, co wywołuje męczarnie przy oglądaniu nic nie wnoszących scen. Czarny humor i ironia nie sypie się z każdej strony, co również jest pewnym wyjątkiem. O ustępstwie od normy nie można powiedzieć o dużej, wręcz przerysowanej ilości krwi, która jest głównym składnikiem każdego filmu reżysera. Ostatnie pół godziny dostarcza powyższych szczegółów, czyli największej frajdy z najlepszych scen w filmie.

Interesującym aspektem jest gatunek dzieła. "Django'' podporządkowano westernowi, jednak potoczne określenie filmów o wysokiej brutalności, nihilizmie moralnym i czarnym humorze nazywamy spaghetti westernem. Nurt narodził się we Włoszech, a Tarantino znalazł w tym kinie wielką inspirację. Zastosował ją nie tylko w najnowszym filmie, ale także w znanym "Kill Billu'' i "Bękartach wojny''.
Do gustu przypadły mi kadry bogate w piękne widoki. Wyjątkowo dobrym efektem jest celowe przyśpieszenie ruchu kamery np. przy pierwszym spotkaniu z Candiem. Moja ulubiona część filmu - ścieżka dźwiękowa. Przy poprzednich recenzjach niejednokrotnie podkreślałam zamiłowanie do muzyki w dziełach Tarantino. Tym razem nie będzie inaczej, dlatego z uwielbieniem zakupię soundtrack. Na drugim miejscu uplasowały się kostiumy. Jestem pod wielkim wrażeniem modowego podejścia do sprawy. Świetnie skrojone, klasyczne stroje naprawdę przyciągają wzrok.

Pierwszoplanowy Django, grany przez Jamiego Foxxa jest bardzo charyzmatyczny, ale to nie on zwraca największą uwagę. Całe show zabierają mu mistrzowskie drugoplanowe kreacje. Christoph Waltz jako Dr King Schultz słusznie dostał nominację do Oscara za najlepszą postać drugoplanową, jednak brakującym elementem na tej liście jest nazwisko Leonardo DiCaprio. Dostojny Calvin Candie jest naprawdę hipnotyzujący, nie rozumiem czemu Akademia nie zauważyła tak wspaniałej kreacji. Samuel L. Jackson jako Stephen pokazał się z zupełnie innej strony, a na ekranie aż trudno go rozpoznać.

Film jest świetnym, prawie bezbłędnym dziełem, jednak przygody Django nie przypadły mi do gustu tak jak scenariusz do "Pulp Fiction'' czy "Wściekłych psów''. Oczywiście jest to kwestia odmiennych gatunków, ale wolę jednak "Od zmierzchu do świtu", mające swoją prześmiewczą, ale charakterystyczną formę, a także gangsterskie fantazje o "tyranii złych ludzi'', która w poprzednich dziełach miała swój smak i prawdziwą klasę. Wszelkie nominacje są jednak w pełni uzasadnione, choć jest kilka kategorii, w których przy ogłaszaniu kandydatury do Oscarów, obraz nie jest wzięty pod uwagę. Pięć nominacji do zdecydowanie za mało dla Quentina w porównaniu z "Lincolnem" (12). W tym miejscu warto przytoczyć wypowiedź, że "Spielberga kocha Akademia, ale Quentina widownia'' - co do tego nie ma żadnych wątpliwości.


3 komentarze :

  1. Bardzo dobra recka, sama była na tym w kinie i naprawde sie nie zawiodłam!! Wspaniały film!

    OdpowiedzUsuń
  2. ŚWIETNY FILM!! Niezbyt moje klimaty, ale po przeczytaniu recenzji jakoś się przekonałam i nie żałuje! Obsada jak i cała akcja wywarły na mnie wielkie wrażenie! Bardzo dobra recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisana recenzja, ale tego typu filmy to nie moje klimaty, nie mniej jednak jak się nie zobaczy to się nie wie czy jest dobry czy zły, więc może jednak po tym co przeczytałam się skuszę. :)

    Pozdrowienia z http://kino-strefa.blogspot.com/

    PS zapraszam !

    OdpowiedzUsuń