niedziela, 10 maja 2015

Reżyseria: Joss Whedon
Scenariusz: Joss Whedon
Produkcja: USA (2015)
Czas trwania: 141 min (2 h 21 min)
Gatunek: akcja, sci-fi

Obsada:
Robert Downey Jr. - Tony Stark/Iron Man
Mark Ruffalo - Bruce Banner/Hulk
Scarlett Johansson - Natasha Romanoff/Czarna Wdowa
Chris Hemsworth - Thor
Chris Evans - Steve Rogers/Kapitan Ameryka
Jeremy Renner - Clint Barton/Hawkeye


Kino superheroes nigdy nie przeżywało takiego rozkwitu jak w ciągu ostatnich kilku lat. Do masowego powrotu herosów na duże ekrany przyczyniły się sukcesy kasowe nolanowego Mrocznego Rycerza, który zmienił koncepcję niezniszczalnego superbohatera na prawdziwego człowieka z krwi i kości. Uniwersum Marvela podchwyciło trend i kolejno swoje indywidualne filmy otrzymali Iron Man, Thor czy Kapitan Ameryka. 2012 rok stał pod znakiem "Avengers", które dodatkowo zaangażowało Hulka, Czarną Wdowę oraz Hawkeye'a, aż ostatecznie podbiło serca widzów efektowną akcją. Teraz, po trzech latach, kiedy apetyt jest ogromny, a wymagania jeszcze większe, wracają z nowym wrogiem - Ultronem, którego celem jest zagłada Avengers oraz całej planety.

Wielokrotnie rozpisywałam się dlaczego tak lubię kino superheroes, które jest dla mnie synonimem dobrego mainstreamu, łączącego w sobie humor, oryginalność charakterów, świetne wykonanie i dobrą zabawę. Pierwsza część doskonale wpisywała się w te ramy podkręcając wszystkie elementy (w tym tempo akcji) do absolutnego maksimum. "Czas Ultrona" od samego początku sprawia wrażenie filmu pisanego na kolanie: bez wyjaśnień i fabuły ze skrawkami dobrych, ale źle poprowadzonych pomysłów. Wszyscy wiedzą, że chodzi o zagładę ludzkości, ale tak naprawdę zamiary i wizja wszechświata według Ultrona wydają się niesprecyzowane, a on sam gra tam zaledwie nudną, epizodyczną rolę, która nie może się równać z charyzmą Lokiego. Cała uwaga skoncentrowana jest na herosach, którzy zostali podzieleni na dwa obozy: tych, którzy nie mają własnych filmów i tych, którzy je posiadają. Pierwsza grupa jest najmocniej zaplątana w osobiste wątki i swoją przeszłość niż w ratowanie świata, a druga wręcz przeciwnie, zaangażowana emocjonalnie jest tylko na polu walki. Do tego dołączone są strzępy psychologicznego rozwinięcia każdej z postaci, w tym także niezrozumiałe wywody Visiona (Paul Bettany) o przemijaniu i pięknie, ale Whedon to nie Nolan, dlatego ten motyw w filmie wypada raczej śmiesznie niż dramatycznie. Powiewu świeżości miały nadać bliźniaki, które mimo dużego potencjału pełniły funkcję ozdobną, a występujący tutaj Quicksilver (Aaron Taylor-Johnson) nawet nie dorównywał temu z "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie".

Mocnymi stronami "Avengers: Czasu Ultrona" pozostają nadal duże ilości ironicznych dialogów, które są znakiem rozpoznawczym Tony'ego Starka (Robert Downey Jr.), wszystkich możliwych odmian komizmu w jego definicji, dumnego testosteronu choćby przy podnoszeniu Mjölnira i na końcu: porządnej, efektownej akcji, który porywa widza w szaleńczy wir widziany oczami Hulka (Mark Ruffalo). Nie zmienia to jednak faktu, że to wszystko już było w poprzedniej części, a każdy nowy element w "Czasie Ultrona" nie robił oczekiwanego wrażenia. Miała być genialna demolka roku, liczyłam nawet na najlepszą w historii superheroes, a dostaliśmy słabszą powtórkę z rozrywki. Whedon, Szanowna Ekipo, z sentymentu i wielkiej miłości do Was nie użyję wulgaryzmów, ale stać Was na dużo więcej. Złamaliście mi serce swoją przeciętnością, wstydźcie się.


1 komentarze :

  1. Problem w tym, że "Czas Ultrona" to taki typowy sequel. Jest więcej, lepiej i szybciej? Oczywiście, że tak. Wydaję mi się nawet, że poziom jakościowy oscyluje na dokładnie tym samym poziomie. Niestety, Whedon wpadł w pułapkę i popełnił kilka klasycznych grzechów. O ile "Avengers" zgrabnie domykał wątki marvelowskiej Pierwszej Fazy, to "Czas Ultrona" stoi w niezbyt komfortowym rozkroku pomiędzy tym, co było i wydarzeniami, które dopiero nastąpią. Łatwo wychwycić napięcie wokół relacji Starka z Rogersem, a także do czego ono nieubłaganie doprowadzi w "Civil War", czyli takim "Avengers 2.5" ;) To także świetna nakładka do "Czarnej Pantery" i "Ragnaroka" - mnóstwo miłych smaczków. Sęk w tym, że bardziej ogląda się to jako kolejną płatną zapowiedź następnych tytułów niż pełnoprawne dzieło, stąd konfuzja oraz pewien niedosyt.

    Po drugie, brakuje wspomnianego w tekście efektu zaskoczenia. Co z tego, że wszystko jest niby idealne, skoro to już było - Whedon stał się niewolnikiem konwencji, niezbyt wiedział, jak z tego wybrnąć, a producenci mu w tym raczej nie pomagali. Tu muszę dość mocno nie zgodzić się z ciągłymi porównaniami do Nolana, bo są one co najmniej niesprawiedliwe. Kinowy Marvel to w gruncie rzeczy kino familijne - film, na którym świetnie ma się bawić dorosły widz, jak i ośmioletni dzieciak. Stąd też poziom mroku, przemocy, bezkompromisowości i refleksji jest z zasady ograniczony. Dlatego tam, gdzie Brytyjczyk mógł uciekać w intrygującą filozofię oraz stawianie bohaterów przed trudnymi dylematami, Amerykanin miał mocno zwężoną pulę opcji. W wyniku tego niektóre przemyślenia i zwroty są płaskie, jak również śmierdzą schematem, bo każdy przeciętny zjadacz hamburgera musi zrozumieć, o co chodzi.

    Co do Ultrona to też się nie zgodzę, ponieważ zaraz po Lokim, to najciekawszy i najlepiej zarysowany antagonista w filmowym uniwersum Marvela (co oczywiście nie znaczy, że jest jakiś specjalnie wybitny). W końcu postać, która nie uderza w nuty "oho... jestem zły, nienawidzę świata i chcę zobaczyć jak płonie! Dlaczego? Bo... tak!", tylko ma jakiś konkretny powód. Całkiem jasny. Ludzkość jest słaba, bo przestała ewoluować. Pragnie zachować "status quo", lecz równocześnie obronić się przed zagrożeniem ponad jej siły. Dla SI myślącej "zero-jedynkowo" wniosek był jasny - to nierealne (vide właśnie końcowy dialog o przemijaniu). Chce ochronić ich od samych siebie. Stąd też plan zniszczenia obecnej cywilizacji i zbudowania na jej gruzach "lepszej rasy", która ma szanse na obronę Ziemi. Dlatego Ultron tak doceniał "bliźniaki", ponieważ zdecydowały się na niebezpieczne ryzyko rozwoju, aby dopiąć swego. W jego mniemaniu, całej ludzkości nie było na to stać.

    Także, niegłupio pomyślane. Że proste? Jasne, ale jak pisałem - niewola konwencji.

    Spodobało mi się położenie akcentu na postać Sokolego Oka. Wytłumaczenia, dlaczego jest pełnoprawnym członkiem Avengers, ale także, czemu ta drużyna tak bardzo go potrzebuje. In minus - wątek romansowy. Nie dlatego, że został on jakoś fatalnie przeprowadzony, lecz problem w tym, iż pojawił się znikąd, bez żadnych poszlak w poprzednich częściach (jak już, to po "Zimowym Żołnierzu" można było stawiać na inną parę).

    Film efekciarski, ale z klasą. Odpowiedni miks humoru z akcją. Nie nudziłem się, a chyba o to chodzi. Z oceną się jednak w pełni zgadzam. Apetyty były większe. Natomiast Tobie szczerze polecam serial "Daredevil" od Netflixa, bo nolanowskich klimatów tam nie brakuje, a i pietyzm tej produkcji w kwestii budowania charakterów, jak również rozwijania scenariusza - zachwyca.

    Wszystkiego dobrego i ciepło pozdrawiam,
    T. :)

    OdpowiedzUsuń