sobota, 7 lutego 2015

Reżyseria: Andy Wachowski, Lana Wachowski
Scenariusz: Andy Wachowski, Lana Wachowski
Produkcja: USA (2015)
Czas trwania: 125 min (2 h 5 min)
Gatunek: akcja, sci-fi

Obsada: 
Mila Kunis - Jupiter Jones
Channing Tatum - Caine Wise
Sean Bean - Stinger Apini
Eddie Redmayne - Balem Abrasax
Douglas Booth - Titus Abrasax


Rodzeństwo Wachowskich po sukcesach "Matrixa" wyrobiło sobie taką renomę, że kolejne projekty mogło tworzyć już z dużą swobodą i bez większych ograniczeń scenariuszowych. Wtedy powstawała doskonała "V jak Vendetta" i niedoceniony przez masową widownię, a wyjątkowo lubiany przeze mnie "Atlas chmur", które nawet jeśli zbierały negatywne opinie, to i tak wiele się o nich mówiło. O "Jupiterze: Intronizacji" w środowisku filmowym nieliczni chcą wspominać, a co dopiero oglądać na dużym ekranie. Cała ta aura dziwnego milczenia wytworzyła się z jednego, prostego powodu: ten film jest tak zły, że nie ma odpowiednich słów, aby opisać klęskę słynnego rodzeństwa.

Mocną stroną filmów Lany i Andy'ego Wachowskich była zawsze koncepcja tworzenia, która łączyła w sobie dużą część czystego kina rozrywkowego i małą cząstkę przenośnych znaczeń oraz podtekstów. Nigdy nie rozwijano ich w konkretnym kierunku, a same wizje świata posłużyły jedynie jako chęć zadania widzowi pytań o otaczającą rzeczywistość i systemy, które nią kierują. "Jupiter" nie pozostawia złudzeń o drugim torze pojmowania twórczości Wachowskich i zupełnie przekonuje do komercyjności ich obecnej filmowej działalności. W "Intronizacji" zbierają się wszystkie, wydaje się, że niewykorzystane dotychczas pomysły, które musiały ujrzeć światło dzienne. Tym sposobem widz znajduje się w przekombinowanym wszechświecie, pozbawionym łączności poszczególnych elementów, w którym Channing Tatum jako pół-człowiek, pół-wilk ratuje tytułową bohaterkę przed wrogami z kosmosu. Widz w tej fikcyjnej wizji razem z Jupiter poznaje przedstawiony jej na nowo świat i rządzące w nim zasady, do czasu, gdy rodzeństwo Wachowskich w natłoku efektów wizualnych zanudzi nieodkrywczymi próbami zachwytu technologicznego i zapomni o tym, że ma do opowiedzenia historię. Scenariusz "Intronizacji" wydaje się karykaturą samych twórców, do tego tak błahą i bez pomysłu, że kilka mądrych słówek i dziwacznych nazw nie są w stanie zatuszować jego braków.


Ciężko znaleźć usprawiedliwienie dla obsadzenia w głównych rolach drewnianego Channinga Tatuma i nijakiej, nudnej w tym wydaniu Mili Kunis. Eddie Redmayne po zagraniu Stephena Hawkinga w "Teorii Wszystkiego" wydawał mi się objawieniem, ale ta żenująca próba imitacji głosu Marlona Brando z "Ojca Chrzestnego" i chłodnej wyniosłości w "Jupiterze" początkowo bawi, a potem coraz bardziej irytuje. Nie chcę i nie potrafię wybronić nawet charakteryzacji ani kostiumów, które niewiele różnią się ostatecznym wyglądem od słabej jakości fotek z planu i stanowią tylko dopełnienie tego wielkiego żartu, nienadającego się nawet jako przeciętny blockbuster dla nastolatków.

Ten blog już dość dawno zmienił się w zbiór filmów, które znajdują się w obecnym kinowym repertuarze i można je oglądać bez obawy o stracony czas. Rodzeństwo Wachowskich sprawiło, że powróciłam do starego trybu pisania również o filmach złych, wobec których krytyczne stanowisko jest po prostu potrzebne. Zdaje się, że Andy i Lana Wachowscy wiedzieli o zbliżającej się klęsce, kiedy film spędził dodatkowe dziewięć miesięcy w post-produkcji, zanim zadecydowano wypuścić go do kin. Prawie rok dodatkowej pracy i dalej nic dobrego nie potrafili z tego wydobyć. Ideał sięgnął bruku.


0 komentarze :

Prześlij komentarz