środa, 25 września 2013

Reżyseria: Małgorzata Szumowska
Scenariusz: Małgorzata Szumowska, Michał Englert
Produkcja: Polska (2013)
Czas trwania: 96 min (1 h 36 min)
Gatunek: dramat obyczajowy

Obsada:
Andrzej Chyra - ksiądz Adam
Mateusz Kościukiewicz - Szczepan Gruszyński "Dynia"
Maja Ostaszewska - Ewa
Łukasz Simlat - Michał
Tomasz Schuchardt - "Blondyn"

Małgorzata Szumowska powraca na ekrany kin po dwóch latach od głośnego "Sponsoringu". Nowy film również nie obył się bez dawki kontrowersji, bo "W imię..." wzbudza wśród widzów i krytyków skrajne emocje. Mimo podzielonych opinii, reżyserka może pochwalić się dużym sukcesem. "W imię..." został dwukrotnie wyróżniony na tegorocznym Berlinale oraz otrzymał nominację do głównej nagrody festiwalu - Złotego Niedźwiedzia. Film opowiada historię księdza, który zakorzenia się w lokalnej społeczności. Praca z chłopakami z zakładu poprawczego oraz pokusy życia codziennego zaczną przywoływać stare wspomnienia, o których Adam chciał zapomnieć wybierając życie jezuity.


Małgorzata Szumowska znana jest z tworzenia filmów o kontrowersyjnej tematyce. Mało udany, nieprzemyślany "Sponsoring", który opowiadał o dziewczynach utrzymujących się z płatnego seksu i starał się je na siłę wybielić, nie zrobił furory mimo angażu Juliette Binoche. Z "W imię..." sytuacja nie jest jednak taka prosta. Łatwo można zauważyć, że Szumowska zmieniła nieco punkt widzenia. "Sponsoring" był opowieścią mocno subiektywną, natomiast "W imię..." zrobiony jest z dystansu, podkreśla konkretne przekazy i pytania, a resztę oddziela grubym marginesem, która poddawana jest w ciągłą wątpliwość. O ile hasło "kontrowersja" padło w tym tekście już kilka razy i jest głównym przymiotnikiem opisującym przez media nowy film Szumowskiej, to tak naprawdę nie ma ono żadnego powiązania z filmem.


"W imię..." nie jest prowokacją. Nie jest też "aktualnym komentarzem do obecnej sytuacji w kościele". Dzieło Szumowskiej to przede wszystkim rozważania na temat samotności, wewnętrznej walki, rozdarcia między tym kim jesteśmy, a kim powinniśmy być. Uciekanie przed swoim prawdziwym obliczem to główny temat filmu. Nie jest to obawa przed zmianą, a przed wstydem, upokorzeniem i odrzuceniem. Postać księdza jest idealnym uosobieniem tęsknoty za bliskością, stąd motyw religijny. "W imię..." jest filmem, który zraża chłodem i jest bardzo bolesny, bo jest łaknieniem miłości. Każda modlitwa jest pokutą za pragnienie. Kontrowersyjne użycie motywu z homoseksualizmem nie robi różnicy. Szumowska dokładnie studzi emocje i odpowiednio je dawkuje, aby pokazać, że jej nowy film nie jest zrobiony dla sensacji. "W imię..." w ogóle nie szokuje, bo nie opiera się na wulgarności. W filmie zachowana jest pewna harmonia i spokój, które są równaniem miłości fizycznej i psychicznej, bo reżyserka nie faworyzuje żadnej z nich. "W imię..." jest też obrazem pokus życia codziennego. Butelka czystej, kilka papierosów, kuszące propozycje seksualne, prowokujące bestie... a to wszystko po to, aby uświadomić nam jak łatwo możemy dać czemuś kontrolę nad własnym życiem.


Kiedy myślę o Andrzeju Chyrze, przypomina mi się jego epizod w "Sponsoringu", gdzie grał sadystycznego klienta jednej z dziewczyn. Na szczęście "W imię..." pozwoliło mu pokazać się z innej strony. Rola księdza Adama wymagała od niego wielu poświęceń, ale wczuł się w tę postać bardzo mocno. Chyra zrozumiał myślenie swojego bohatera i stworzył niesamowitą kreację aktorską. Absolutnie zachwycił mnie Mateusz Kościukiewicz, który mimo niewielu wypowiedzianych kwestii, potrafił wyciągnąć ze swojej postaci wszystko. Kolejni na ekranie pojawiają się państwo Raczewscy, w których wcielili się przeciętna Maja Ostaszewska i mało charyzmatyczny Łukasz Simlat. Swój epizod miał również Tomasz Schuchardt znany z filmu "Jesteś Bogiem", który jest moim ulubieńcem w pokoleniu młodych, początkujących aktorów.


 Mocno zdystansowaną aurę tworzą wspaniałe, chłodne i statyczne kadry Michała Englerta. W klimat filmu wprowadza muzyka Pawła Mykietyna i Adama Walickiego. Szczególnie przypadł mi do gustu utwór Band Of Horses, "The funeral", który pobrzmiewa w tle kluczowej, pustej sceny procesji.
Małgorzata Szumowska zapunktowała u mnie filmem "W imię...". Zmieniłabym końcowy bieg wydarzeń na bardziej dramatyczny i patetyczny, ale mimo tego, nadal uważam, że nikt tak pięknie nie zmetaforyzował miłości w polskim kinie. Niedokończony tytuł to nie przypadek. W imię czego? Kogo? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Jedno jest pewne: na pewno nie w imię Boga.


0 komentarze :

Prześlij komentarz