Trzy lata temu odbyła się premiera komedii romantycznej "O północy w Paryżu'' Woody'ego Allena. Na kolejną produkcję nie trzeba było czekać dłużej niż rok, i tak oto kolejnym punktem allenowskiej wędrówki po Europie jest Rzym. "Zakochani w Rzymie'' niestety nie emanuje w tak piękne, ciepłe i magiczne kadry jak w poprzednim dziele Allena, jednak nie zwraca to uwagi widza, ponieważ skupiono się na innych ważnych aspektach. Postawiono głównie na błyskotliwość, nutę ironii, wyolbrzymiając współczesne stereotypy i postawy w społeczeństwie.
"Zakochani w Rzymie'' to historia kilku osób, którzy w Rzymie przeżyli niezapomniane przygody. Pierwszy wątek tyczy się znanego, amerykańskiego architekta i równocześnie narratora - Johna, który przewodzi młodemu Jackowi. Ten z kolei ma dziewczynę - Sally, pech chciał, że połączy go coś z jej piękną przyjaciółką Monicą. Inną historię tworzy Leopoldo, przeciętny mieszkaniec Rzymu, z dnia na dzień stający się najbardziej znanym celebrytą w mieście. Z kolei Jerry, to amerykański reżyser operowy, który odnajdzie inspirację do tworzenia i potencjał na wielką gwiazdę w Giancarlo. Następny wątek należy do prostytutki Anny. Będzie ona towarzyszyć przez zbieg okoliczności Antonio, a jego dziewczyna Milly odbędzie samotną wędrówkę po Rzymie.
Mówi się, że Woody się wypalił i wiele osób tęskni za "starym Allenem''. Każdy ewoluuje i się zmienia, jednak u Woody'ego wraz z powiewem świeżości pozostały resztki jego dawnej filmowej duszy. Wszystkie jego dzieła mają w sobie cząstkę, po której od razu można poznać tego oryginalnego reżysera. Do takich aspektów na pewno można zaliczyć specyficzne poczucie humoru. Ciekawe jest na pewno to, że Allen nigdy nie rozśmiesza mnie do łez, bo nie taka jego rola. On bawi, naśmiewając się w inteligentny i delikatny sposób, przykładem tego jest wątek ukazania kobiet jako sprytnych uwodzicielek, zdobywczyń, femme fatale. To zdecydowanie jeden z lepszych tematów poruszanych we współczesnych dziełach kinematografii. Inny, sparodiowany wątek - śpiewania pod prysznicem. Prawie wszyscy to kochają, ale Woody tą formę domowej sztuki wyniósł wraz z prysznicem aż na operę - dosłownie! Allen nabija się także z show-biznesu i widać, że podchodzi do niego z dużym dystansem. Przeciętny mężczyzna staje się celebrytą, wszystkie panie w mieście się nim interesują, a w telewizyjnych wiadomościach i na ulicy zadają mu tak absurdalne pytania jak: "Co zjadł pan dziś na śniadanie?'', "Jaką kawę pan pije?'' czy "Jakie bokserki pan nosi?''. Reżyser wspomina także o niedoświadczonych mężczyznach oraz słabości kobiet do sławnych aktorów i artystów.
Wśród aktorów znalazła się muza Allena z "Vicky Christinia Barcelona'' - Penelope Cruz. Aktorka ma już taki staż, że rola ekskluzywnej prostytutki Anny, na pewno jej nie zaszkodziła. W swoim filmie wystąpił także sam Woody Allen, który jako aktor występował ostatnio w "Scoop - Gorący temat'' osiem lat temu, a tym razem wcielił się w postać Jerry'ego. Jednocześnie aktor i reżyser to ciekawe mieszanka, ale to czego nie można mu odmówić to aktorski dar przekonywania, który działa za każdym razem, gdy otworzy usta. Pasującym do Wiecznego Miasta okazał się włoski komik Roberto Benigni, który podbił serca wielu osób, nie tylko rolą Leopoldo. Alec Baldwin jako alter-ego Jacka - John, to całkiem dobry motyw, a sam aktor również zaprezentował się nieprzeciętnie. Znany z "The Social Network'' Jesse Eisenberg, chyba nie do końca otrząsnął się po swoim debiucie, bo ciągle nosi na sobie brzemię Marka Zuckerberga, które widoczne było nawet w roli Jacka. Ellen Page jako Monica zaprezentowała się wyjątkowo oryginalnie i mogę ją zaliczyć do najmocniejszych ogniw aktorskich owego łańcucha.
Jak już wcześniej wspomniałam w porównaniu z "O północy w Paryżu'' kadry nie zachwycają. Nie skupiono się na Rzymie, co działa to na ujmę temu pięknemu miastu. Klimatyczna muzyka, starała się tworzyć magiczną otoczkę filmu i bez problemu temu podołała. Uszy cieszy ,,Nel Blu Dipinto Di Blu'' czy ,,Amada Mia, Amore Mio''. Nie zabrakło także klasycznych akcentów, pojawiły się utwory Pucciniego czy Verdiego.
Reżyser podszedł do filmu tak lekko, że koniecznie trzeba go obejrzeć. Nie jest to zbiór wyrzucanych widzowi przed nos dialogów, ale głównie zabawne i inteligentne nawiązania. Warto dodać też, że pomysł na "O północy w Paryżu'' był lepszy, bardziej wyrazisty i oryginalny, a "Zakochani w Rzymie'' to pośpiesznie napisana historia. Mimo to polecam obejrzeć po stresującym dniu, taki relaks na pewno przypadnie wam do gustu i nie zawiedziecie się "nowym, lekkim Allenem''.
poniedziałek, 8 października 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Recenzja jest świetna, przekonała mnie w 100% na pewno wybiorę się do kina.
OdpowiedzUsuńMiałam pójśc na to do kina, ale coś nie wyszło... a szkoda :(
OdpowiedzUsuńWspaniała recenzja!
OdpowiedzUsuńUwielbiam filmy Woody'ego Allena, świetna recenzja!
OdpowiedzUsuń