wtorek, 23 października 2012

Cofamy się do 1957 roku, kiedy powstał film "Dwunastu gniewnych ludzi''. Wyreżyserował go Sidney Lumet, a za scenariusz odpowiedzialny był Reginald Rose. Mowa tutaj o jednym z najbardziej znanych dzieł na świecie, który zajmuje bardzo wysokie pozycje w wielu rankingach filmowych, w tym także jedno z najwyższych w moim prywatnym.
Akcja całego obrazu toczy się w sądzie, kiedy po przesłuchaniu świadków oraz analizie dowodów, dwunastu przysięgłych musi wydać wyrok w sprawie morderstwa. Kiedy wydaje się, że wynik debaty jest przesądzony jeden z mężczyzn wyłamuje się i podaje w wątpliwość winę oskarżonego. Wśród przysięgłych rozpęta się dyskusja, ponieważ wynik musi być jednomyślny.

Film zachwycił mnie swoją prostotą, szczególnie faktem, że prawie wszystkie wydarzenia odbywają się w jednym, ciasnym pomieszczeniu. Wywoływał uczucie duchoty, o jakiej mowa też w obrazie. To, co sprawia, że widz czuje się przytłoczony klimatem jednocześnie skupiało moją uwagę. Na pewno duży wpływ na klaustrofobiczny nastrój było sprytne i oryginalne wykorzystanie dłuższych obiektywów oraz kręcenie ujęć od dołu. Najbardziej fascynuje mnie jednak poruszenie bardzo ważnej kwestii - sprawiedliwości. Idealnie oddano problemy, które zawsze będą świeże - ocenianie kogoś powierzchownie, naiwne wierzenie w słowa innych, a nawet brak empatii doprowadzający do pogardy dla drugiego człowieka. 

Gra aktorów w tak skromnym dziele była naprawdę ważna, ale nie można im nic zarzucić, ponieważ byli znakomici i przekonujący. Do grona tych artystów zaliczamy:  Martina Balsama (przysięgły nr 1), który grał jeszcze w "Psychozie", "Śniadaniu u Tiffany'ego" czy "Przylądku strachu"; Johna Fiedlera (przysięgły nr 2); Lee J.Cooba (przysięgły nr 3) niesamowita rola czarnego charakteru; E.G. Marshalla (przysięgły nr 4); Jacka Klugmana (przysięgły nr 5); Edwarda Binnsa (przysięgły nr 6) w przyjaznej kreacji; Jacka Wardena (przysięgły nr 7); Henry'ego Fondę (przysięgły nr 8) najważniejsza w filmie, najprawdziwsza i bezinteresowna kreacja; świetnego Josepha Sweeney'a (przysięgły 9) jako staruszka z dużym doświadczeniem; nieco krzykliwego w filmie Eda Begleya (przysięgły nr 10); Georga Voskoveca (przysięgły nr 11) ironicznie poprawniej mówiącego po angielsku Europejczyka niż Amerykanie oraz Roberta Webbera (przysięgły nr 12), który ciągle zmieniał zdanie. 

"12 Angry Men" to specyficzne, wyjątkowe dzieło, które zostało dokładnie przemyślane. Żadne milionowe budżety współczesnych reżyserów, nie są w stanie ukazać lepiej magii filmu niż "Dwunastu gniewnych ludzi". Uważam, że to arcydzieło powinien zobaczyć każdy człowiek, bez względu na upodobania czy wiek. Film uczy, jednocześnie ganiąc nas, za nasze często nieodpowiednie postawy. Jestem przekonana, że wielu widzów podczas filmu odbyło po cichu rachunek sumienia, wysuwając wniosek, że nieważne jaki zapadnie wyrok warto dać człowiekowi szansę i mu zaufać. W mojej opinii sztuką jest stworzyć prawie dwugodzinny film, którego akcja toczy się w jednym pomieszczeniu, gdzie główną atrakcją są dialogi i monologi bohaterów przy tym przyciągając wzrok każdym wypowiedzianym słowem. Mam nadzieję, że każde pokolenie to zrozumie. 


2 komentarze :

  1. NAPRAWDĘ WSPANIAŁA RECENZJA! Szukałam takich filmów. Na pewno go zobaczę.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzooo dobra recenzja i pomysł również mi się podoba na recenzję takich filmów!

    OdpowiedzUsuń