niedziela, 10 kwietnia 2016

Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer
Produkcja: USA (2016)
Czas trwania: 151 min (2 h 31 min)
Gatunek: akcja, sci-fi

Obsada:
Ben Affleck - Batman/Bruce Wayne
Henry Cavill - Superman/Clark Kent
Amy Adams - Lois Lane
Jesse Eisenberg - Lex Luthor
Gal Gadot - Wonder Woman/Diana Prince


Podczas gdy na całym świecie Marvel zbija fortunę (o czym świadczy ilość postów o superbohaterach na tym blogu), to DC Comics dopiero trzy lata temu poczuło ukłucie zazdrości i mobilizację do przenoszenia na ekran swoich bohaterów. "Człowiek ze stali" właściwie otworzył uniwersum drugiego z najbardziej znanych wydawnictw komiksowych na świecie. "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" kontynuuje historię Supermana, którego symbol w świecie uległ degradacji, a który musi zmierzyć się z innym strażnikiem ludzkości - Batmanem.

Atmosfera, która wytworzyła się jeszcze zanim film trafił na ekrany kin, niezmiernie mnie bawiła. Ponura stylistyka, patos i testosteron wylewały się z plakatów i zwiastunów. Po premierze okazuje się, że w całym filmie nie ma ani jednego momentu, który rozładowałby to napięcie, pozwolił odetchnąć, aby ponownie zaangażować w historię. Mam świadomość, że mroczne uniwersum DC Comis jest zupełnym przeciwieństwem Marvela, ale mimo tego, poziom nadęcia jest po prostu nieznośny. Co zatem powoduje takie odczucia?

Przede wszystkim niewyjaśnione motywacje bohaterów. Skupiłam się szczególnie na wątku Batmana, który zadebiutował w nowej odsłonie (nieodłączne uczucie podczas oglądania - zażenowanie) i toczy jakąś niezrozumiałą, ważną dla niego walkę z Supermanem. Jak widz ma pojąć motywacje bohatera skoro reżyser pokazuje, że nie rozumie postaci, którymi przyszło mu się posługiwać? Niezrozumiany Batman to tylko czubek góry lodowej. Zack Snyder dodaje do pojedynku o ego superbohaterów żeński element, czyli Wonder Woman/Dianę Prince. Pierwsze w historii wejście tej superheroski na duży ekran także pozostawia wiele do życzenia. Tandetne zbliżenie i kilkusekundowe, absolutnie seksistowskie ujęcie z dolnej perspektywy tej bohaterki nie wróży nic dobrego na przyszłość ("Wonder Woman", 2017 r.).


Zack Snyder traktuje "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" jak wrota przyszłości. Oprócz pobocznej, kompletnie zignorowanej na ekranie Wonder Woman, reżyser zalotnie uśmiecha się do widza. Na krótką chwilę pozwala spojrzeć na tych, których zobaczymy niebawem na ekranach. Jest Aquaman ("Aquaman", 2018 r.) i Flash ("The Flash", 2018 r.), czyli bohaterowie kolejnej części opisywanego filmu, "Ligi Sprawiedliwości" (2017 r.). Choć jest to całkiem niezły smaczek dla widza, to ta wielowątkowość wprowadza jeszcze większe zamieszanie do chaosu historii.

"Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" ma jednak swoje jasne (o ironio) strony. Moim ulubionym elementem w całym filmie jest wprowadzenie komiksowej perspektywy w ujęciach kamery. Specyficzne urywanie i rozpoczynanie zdjęć, zbliżenia na kluczowe elementy w danej scenie to typowe aspekty tych rysunków. Szkoda tylko, że im dalej brniemy w tę historię, tym częściej Snyder zapomina o swoim największym technicznym atucie. Zaletą jest na pewno ciekawa mieszanka muzyczna stworzona przez nietypowy duet: Hans Zimmer & Junkie XL ("Deadpool", "Mad Max: Na drodze gniewu").

Poza technicznymi atutami, na ekranie hipnotyzuje też Jessie Eisenberg (Lex Luthor). Pomimo grania - po raz kolejny - innej wersji Marka Zuckerberga, jego zwariowana postać świetnie wybija się na tle pozostałych. Dobre słowo należy się też Snyderowi za ostatni akt filmowej opowieści, który po dwugodzinnym niesmaku pozostawia w widzu delikatne poczucie spełnienia. Sprawia takie wrażenie dlatego, że to dobre i godne zakończenie. A może dlatego, że to po prostu koniec projekcji?



0 komentarze :

Prześlij komentarz