poniedziałek, 21 grudnia 2015

Reżyseria: J.J. Abrams
Scenariusz: Lawrence Kasdan, J.J. Abrams, Michael Arndt
Produkcja: USA (2015)
Czas trwania: 135 min (2 h 15 min)
Gatunek: przygodowy, sci-fi

Daisy Ridley - Rey
John Boyega - Finn
Harrison Ford - Han Solo
Adam Driver - Kylo Ren
Carrie Fisher - Leia


Wszyscy czytający ten tekst wyczekiwali premiery recenzowanego filmu. Nawet wtedy, gdy po zakupie LucasFilm przez Disneya wypłynęły szydercze  memy internetowe prezentujące Dartha Vadera z kultowymi uszami Myszki Miki. Nieugięty lider korporacyjny natychmiastowo podjął decyzję o nowych "Gwiezdnych wojnach" i machina produkcyjna ruszyła. Dziś, po dziesięciu latach, możemy ponownie wrócić do kinowych foteli podczas seansu "Przebudzenia mocy", którego akcja toczy się 30 lat po szóstej części, czyli "Powrocie Jedi". Galaktykę znów ogarnęła ciemność, a jedyną osobą, która może ją powstrzymać jest zaginiony od lat Luke Skywalker.

Najważniejszą cechą "Przebudzenia Mocy" jest fakt odcięcia się od trylogii 1-3, która zażenowała chyba wszystkich fanów starych "Gwiezdnych wojen". "Star Wars" J.J. Abramsa to film, który cechuje nowa stara jakość, a która nie udała się Lucasowi w prequelach. Z jednej strony to gratka dla fanów starych części, które owiane są tu subtelną aurą kultu, a z drugiej to nowa opowieść i przygoda, angażująca również nowych, młodych bohaterów. Może J.J. Abrams zbyt mocno trzyma się podstaw historii George'a Lucasa, nie daje się ponieść własnej wizji, jakby obawiając się o to, czy zdoła utrzymać ciężar legendy. Okazuje się jednak, że ten przepis to tak naprawdę wszystko, czego pragnie widz świadomie wybierający tę pozycję w kinowym repertuarze. Przede wszystkim pojawia się stara ekipa, która nie została potraktowana z góry epizodycznie. Wśród nich najważniejszą postacią jest Han Solo (Harrison Ford), który wraz z Chewiem niewiele stracił ze swojej młodzieńczej werwy szmuglera. Misję poszukiwawczą Luke'a prowadzi Leia (Carrie Fisher), a jej spotkanie z Hanem Solo po latach nieobecności to scena, która na pewno zapisze się na kartach galaktycznej historii.


Czarny charakter "Przebudzenia Mocy" w swoich pierwszych scenach robi wrażenie godne "Gwiezdnych Wojen". Gdy motywy bohatera wychodzą na jaw, a jego autentyczna twarz zostaje ukazana na ekranie, widzowi pozostaje tylko zasłonić oczy i zaakceptować fakt marności tej postaci. Być może koncept niemożności pogodzenia się z własnymi słabościami, chęć dorównania innym bohaterom jest ciekawy, ale w kinie wygląda to jak bunt niezrównoważonego, niedojrzałego nastolatka, który zaangażował w swoje problemy cały wszechświat. Nie da się także oprzeć wrażeniu, że postać generała Huxa, jego ubiór i stojąca przed nim armia szturmowców w słynnym geście pozdrowienia nawiązuje do... nazizmu. Szkoda tylko, że poza maską kosmicznego führera niewiele możemy z tej postaci wyczytać.

"Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy" idealne wpisują się w tło filmowe naszych czasów. Dodanie większej ilości akcentów humorystycznych, bardziej przyjazny dla współczesnego widza i skradający serce BB-8, zamiana świata neonów z tajemniczym, mrocznym tłem, jak w historiach naszych superheroes, to sposób dotarcia do nowego widza. Poza tym, ciężko określić target "Przebudzenia Mocy", który nie wydaje się odpowiedni dla bardzo młodego widza, stara się o atencję nastolatka, a okazuje się filmem dla widowni, której czasy dorastania przypadły na czas premiery pierwszych części. Trzeba przyznać, że J.J. Abrams rozpoczęciem nowej trylogii ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, dlatego nie jestem sceptyczna o przyszłość "Gwiezdnych Wojen". Znakomite zaplecze młodych aktorów takich jak Daisy Ridley, John Boyega i Oscar Isaac daje nadzieję na to, że za kolejne części nie będziemy się musieli wstydzić.


0 komentarze :

Prześlij komentarz