Scenariusz: Frank Miller
Produkcja: USA (2014)
Czas trwania: 102 min (1 h 42 min)
Gatunek: kryminał, thriller
Obsada:
Mickey Rourke - Marv
Jessica Alba - Nancy Callahan
Josh Brolin - Dwight
Eva Green - Ava Lord
Joseph Gordon-Levitt - Johnny
Robert Rodriguez mocno ostudził entuzjazm oraz emocje towarzyszące ekranizacji komiksów Franka Millera. W końcu dziewięć lat oczekiwania na sequel i dalsze losy bohaterów z Miasta Grzechu, ochłodziły wszystkich zapaleńców filmu. Odejście Quentina Tarantino od kreowania i kierowania światem Sin City, tym bardziej zdystansowało widzów do kontynuacji przygód Marva, Dwighta i Nancy. Mówi się, że najnowsza część smakuje jak odgrzewany kotlet, brakuje jej świeżości i nie jest warta nawet najmniejszego grzechu.
W pierwszej części oskarżeń jest wiele prawdy. Nowa odsłona nie wnosi przecież nic nowego, bo wykreowany uprzednio świat nadal pozostaje czarno-biały, komiksowy i quasi-noirowy. Zmieniają się wątki, żonglowanie chronologią i bohaterowie. Puste miejsca w scenariuszu Robert Rodriguez zapełnia bohaterami i ich osobowościami, nie dynamiczną akcją. W "Mieście grzechu" królowały męskie hormony, natomiast w "Damulce wartej grzechu" to femme fatale ze zdwojoną (bo seksualną) siłą rządzą ekranem i sercami widzów. Wydaje się, że nowe "Sin City" to tylko Eva Green (Ava Lord), która niezaprzeczalnie jest jego największym atutem, a w jej gotyckiej urodzie, czerwieni ust i zieleni oczu można się rozpłynąć. Po piętach depcze jej pogrążona w depresji i butelce wódki Nancy Callahan (Jessica Alba), która ewoluowała z małej dziewczynki o słodkiej twarzy do prostytutki, a później buntowniczki. Do grona grzesznych bohaterek dołączają następnie znane już dziewczyny ze Starego Miasta i Lady Gaga cameo. Wielokrotnie podkreślam uwodzicielską urodę żeńskiej części obsady, ale poza zwykłym epatowaniem seksualnością, za tymi ciałami kryją się ciekawie zarysowane charaktery, charyzmatyczne i pewne swego bohaterki. Słabiej wypadają mężczyźni, a w szczególności Josh Brolin (Dwight), który ginie pod ciężarem postaci. Więcej uciechy jest za to ze zrobionego ze stali Mickeya Marva Niszczyciela Rourke'a. Na krótko pojawia się także Joseph Gordon-Levitt (Johnny), który wykorzystał swój wątek poboczny na zadarcie z przesiąkniętym złem senatorem, odgrywanym przez Powersa Bootha.
"Sin City 2" jest dwa razy bardziej efekciarskie, nierealne i klimatyczne. U Rodrigueza, przesyt bawienia się formą to bardziej wisienka na torcie niż nieudany, kiczowaty zabieg. A że przesyt nie ma daty ważności, nie może być nieświeży, a jedynie utracić swój smak. R.R udowadnia, że nawet bez Tarantino jest w stanie podać Miasto Grzechu o intensywnym, ale bardzo egzotycznym, osobliwym smaku. Damulka do spróbowania już za dwadzieścia złotych. Warta grzechu i biletu do kina.
Tarantino nie odgrywał aż tak dużej roli przy pierwszym filmie, to w gruncie rzeczy był w zasadzie film Rodrigueza i Millera, Tarantino tam zaledwie cegiełkę dołożył.
OdpowiedzUsuńAle faktycznie byłem jednym z takich ostudzonych widzów. Najpierw się emocjonowalem, potem już z dystansem, no i te niestety mało przychylne recenzje sprawiły, że na razie odpuściłem. Dobrze więc trafić na bardziej przchylną opinię, jak Twoja. No cóż, poczekamy, zobaczymy.
Wiem, że był reżyserem epizodu w trzecim segmencie. Jak wiadomo jego nazwisko działa jak magnes, a nagły brak powoduje w masowych umysłach pewien odrzut. Nawiązuje to trochę do ostudzenia relacji między widzem a nowym Sin City. :)
OdpowiedzUsuń